Może by tak coś o kocie? Polityka mocno podlana bogoojczyźnianym sosem przyprawia mnie o mdłości. Im więcej pazerności, nieuczciwości, czy zwykłego draństwa, tym bardziej jest to przykrywane dmuchanym patriotyzmem, przejawiającym się głównie w nazwach /Dumni z Lublina, Pcimia Dolnego czy jakiejś innej miejscowości- albo
Kocie oko, jako kamień ułatwiający przepływ energii w organizmie, może sprzyjać procesom samoleczenia. Kocie oko oczyszcza też organizm z toksyn, dzięki czemu leczy: Położenie kociego oka na splocie słonecznym rozgrzewa ciało, dlatego jest zalecane przez liototerapeutów w przebiegu infekcji jesienno-zimowych.
Pamiętajmy jednak, że przynajmniej połowa produktów przeznaczonych dla psów nie może być stosowana u kotów, ze względu na obecność niebezpiecznych dla ich zdrowia i życia składników, jak np. permetryna. RODZAJE PREPARATÓW PRZECIWKLESZCZOWYCH DLA KOTÓW. Preparaty zabezpieczające przed kleszczami dostępne są w kilku postaciach.
Choroba ta jest wywoływana przez bakterię Bartonella henselae, którą można znaleźć nawet u 70 procent kotów. Dostaje się do organizmu człowieka przez zadrapania, może być również przenoszony przez przytulanie. Źródłem zakażenia są kocie pchły i ich odchody. Nie wiadomo, czy choroba jest przenoszona z kocimi odchodami.
. Kocie oko to jedna z odmian kwarcu. Ze względu na swój wyjątkowy wygląd od tysiącleci kamień ten traktowany był jako boski lub święty. W medycynie niekonwencjonalnej kamień kocie oko jest lekiem na choroby dróg oddechowych, wspomaga też rekonwalescencję. kocie oko Spis treści Kocie oko - kamień piękna Kocie oko - wpływ na zdrowie Kocie oko, inaczej tygrysie oko, to rodzaj kwarcu w kolorach zielonym, złocistym, szarym lub żółtozielonym. Występuje w Australii, na Madagaskarze i w Południowej Afryce. Pod wpływem światła na jego powierzchni tworzy się efekt "kociego oka", czyli migocąca smuga zmieniająca się przy obracaniu kamienia. Przypomina wyglądem kocią źrenicę. Efekt ten łatwo wytłumaczyć - jest skutkiem obecności w kamieniu minerału: azbestu amfibolowego lub chryzotylowego. Ze względu na owo mieniące się pasemko, kamień już w starożytności wykorzystywany był jako materiał do sporządzania wizerunków bóstw, był też stosowany do produkcji amuletów, które miały właścicielowi zapewnić dobrobyt i ochronę przed złymi duchami. Kocie oko - kamień piękna Kocie oko uważane jest za kamień, który dodaje urody, a odejmuje lat. Dlatego był chętnie stosowany przez starożytne piękności, które myły ciało w wodzie z zanurzonym przez kilka tygodni kamieniem. Takie kąpiele gwarantowały im atrakcyjny wygląd i młodość. Być może popularność kociego oka w starożytności tłumaczyć również można tym, że kamień ten był traktowany jako amulet zapewniający szczęście i dostatek. Jako symbol nieustannego ruchu był też chętnie wykorzystywany jako symbol zapowiadający dobre zmiany w życiu, karierze zawodowej czy w miłości i pozwalający przewidywać przyszłość. Kocie oko - wpływ na zdrowie W medycynie niekonwencjonalnej kamień kocie oko traktowany jest głównie jako lek oddziałujący na układ nerwowy i układ hormonalny (reguluje jego nadczynność i poziomy hormonów) oraz jako lek na choroby górnych dróg oddechowych i przeziębienia. Kocie oko łagodzi objawy alergii i choroby oczu - związane ze łzawieniem, zmęczeniem spowodowanym siedzeniem przed ekranem. Przemywanie oczy wodą, w której zanurzony był kamień, zmniejsza worki pod oczami i likwiduje obrzęki powiek, gdy przyłożymy go do oczu. Kocie oko, jako kamień ułatwiający przepływ energii w organizmie, może sprzyjać procesom samoleczenia. Kocie oko oczyszcza też organizm z toksyn, dzięki czemu leczy: zatrucia pokarmowe bóle głowy bóle brzucha przewlekłe zmęczenie Położenie kociego oka na splocie słonecznym rozgrzewa ciało, dlatego jest zalecane przez liototerapeutów w przebiegu infekcji jesienno-zimowych. Kocie oko to również remedium na problemy z umysłem: obecność kamienia rozjaśnia myślenie, pomaga w koncentracji, stymuluje do pracy nad sobą. Wzmacnia optymizm, intuicję i empatię. Leczy nerwicę i choroby układu nerwowego. Jak większość kamieni przekazuje dobrą energię do wody, dlatego warto wrzucać kocie oko do dzbanka, który mamy zawsze pod ręką w pracy czy w domu. Można go też stosować bezpośrednio, kładąc na wyznaczone miejsca ciała. Aby oczyścić kamień ze złej energii, wystarczy wyłożyć go na działanie promieni słonecznych lub zmyć pod bieżącą wodą. Przeczytaj też o właściwościach innych kamieni: Perły Fluoryt Kamień księżycowy Selenit Chryzokola Tygrysie oko Agat Kwarc różowy Hematyt Awenturyn Jaspis Koral Kryształ górski Cytryn Karneol Krzemień i krzemień pasiasty Akwamaryn Pamiętaj, że sposoby proponowane przez zwolenników metod niekonwencjonalnych nie mają potwierdzenia w badaniach naukowych i nie są zgodne z EBM. Zanim zaczniesz je stosować, skonsultuj się ze swoim lekarzem.
fot. Adobe Stock, JackF Kochaliśmy się i zawsze wiedzieliśmy, że poza miłością ważny jest szacunek i przestrzeń, którą trzeba zostawić drugiemu. Po dwóch latach zdecydowaliśmy się wynająć razem małe mieszkanie. Potem było drugie, nieco większe. Kiedy Jasiek dostał pracę, pomyśleliśmy o kredycie Jego firma miała program pomocy finansowej dla młodych pracowników, i wtedy już poważnie myśleliśmy o dzieciach. Dwójka to był nasz plan minimum. Oboje chcieliśmy, żeby nasze dzieci miały młodych rodziców. Uważaliśmy, że tak jest lepiej i nie chcieliśmy czekać. Zresztą nasi rodzice z tego akurat bardzo się ucieszyli. Mój ojciec był rozczarowany upartą bezdzietnością mojego starszego brata i zachwycił się myślą, że wreszcie zostanie dziadkiem. – Za kilka miesięcy, jak już będziecie po ślubie, przepiszę na was ten kawałek ziemi nad rzeką, razem z domem po dziadku. Wiem, że macie ładne mieszkanie w mieście, ale dziecko nie może się chować w domach z betonu. Trzeba je zabierać na świeże powietrze. Będziecie mieli własny kąt na wakacje, nad wodą, swoje drzewa w sadzie, jabłka, śliwki, ogródek. Raj dla dzieciaka, nie to, co te miejskie smrody. Propozycja taty była całkiem miła. Oboje z Jankiem pochodziliśmy ze wsi i choć pracowaliśmy w dużym mieście, nie zamierzaliśmy ukrywać przed dziećmi, skąd się wywodzimy. Chcieliśmy, żeby wiedziały, jak wygląda krowa i kura, skąd się biorą jajka i mleko. Drewniany dom po dziadku naprawdę był świetnym miejscem na spędzenie weekendu czy wakacji. Nie wiem, dlaczego nie zwróciłam wtedy uwagi na słowa ojca o ślubie, a jeżeli nawet zwróciłam, to je zignorowałam. Nie zamierzaliśmy brać ślubu. Ani za kilka miesięcy, ani nigdy Oboje uważaliśmy, że wiąże nas miłość, odpowiedzialność za dzieci, które zamierzamy mieć, i obietnica, którą daliśmy sobie w cztery oczy. Uroczystość w urzędzie stanu cywilnego albo kościele nie była nam do niczego potrzebna. Były też dodatkowe powody. Ja pamiętałam pierwszy ślub mojego starszego brata i jego wesele. Rodzice zaciągnęli długi, żeby pokazać się przed rodziną i sąsiadami, spłacali je potem latami. Brat jechał do kościoła limuzyną, a kościół tonął w kwiatach. Wesele na dwieście osób było w restauracji i grała najlepsza orkiestra w okolicy. A godzinę po północy i tak większość gości ledwo się trzymała na nogach i kamerzysta musiał wyłączyć kamerę. Co gorsza, rok później małżeństwo brata okazało się nieporozumieniem, a sprawa rozwodowa trwała dwa lata. Potem szybko ożenił się drugi raz. Jasiek miał inny powód. Jego rodzice byli bardzo wierzący, a brat ojca był nawet księdzem. Przez pewnego wikarego, przeniesionego z dużego miasta, nie były to wspomnienia, do których mój mąż chętnie wracał. Na szczęście nic strasznego się nie stało, ale od kiedy Jasiek opuścił dom rodzinny, wierzył na swój własny sposób, bez pośrednictwa Kościoła. Niestety, jego rodzice nie dopuszczali myśli, żeby któreś z ich dzieci mogło wziąć jedynie ślub cywilny. Kiedy byłam w 3 miesiącu ciąży, zdecydowaliśmy się powiedzieć o tym rodzicom Jaśka Radosną nowinę oznajmiliśmy podczas obiadu w ogrodzie, ale reakcja nie była taka, jakiej się spodziewałam. – Jak zaraz dacie na zapowiedzi, niczego widać nie będzie. Przecież mieszkacie w mieście, to kto się miesięcy doliczy? Ważne, żeby teraz szybko zaklepać termin. Jakby w twojej parafii był tłok, to załatwimy u nas. W końcu mamy księdza w rodzinie… – mrugnął do nas. Już chciałam wspomnieć, że ślubu nie będzie, ale Jasiek nie pozwolił mi się odezwać. Zmienił temat, a potem szepnął, że sam to załatwi. Następnego dnia wsadził mnie we wcześniejszy pociąg do domu, mówiąc, że przyjedzie następnym. Przyjechał z trochę dziwnym wyrazem twarzy. – No to masz teściów z głowy – mruknął. – Raz na zawsze – dodał po chwili, widząc moją minę. – Nie chcą znać syna, który zamierza żyć bez ślubu z matką swego dziecka, czyli ich zdaniem w grzechu. Jakbym się jednak na ten ślub nawrócił, to mi wybaczą, ale ja nie zamierzam, więc nasze dziecko będzie miało tylko jednych dziadków, czyli twoich rodziców. Nie, nie namawiaj mnie na żadne negocjacje. Od początku wiedziałem, że tak będzie, ale chciałem, żeby cię poznali. Skoro wolą rytuały od wnuków, ich wybór… Gdyby moi rodzice tak się zachowali, zareagowałabym tak samo. Zresztą była najwyższa pora, żeby powiadomić ich o naszej decyzji. Mama już pytała o listę gości. Chyba byli gotowi kolejny raz zastawić ostatnie talerze, żeby tylko wyprawić córce wesele. Zapowiedziałam, że wpadniemy z Jasiem i kilka dni później jedliśmy wspaniały placek truskawkowy. Jasiek poprosił o dokładkę, a ja nabrałam powietrza, żeby zacząć negocjacje. – Słuchajcie, chcemy wam powiedzieć, że nie musicie się troszczyć o wesele, przyjęcie i tak dalej. Myśmy się już pobrali i żadnej uroczystości nie potrzebujemy. – Byliście już w urzędzie? – mój ojciec niczego nie zrozumiał. – No, jasne, jasne, to tylko formalność, nie trzeba zapraszać jak do kościoła. Jeżeli nie chcecie dużego wesela, zorganizujemy tylko obiad dla najbliższej rodziny, góra dwadzieścia osób. Prosto z kościoła pojedziemy do restauracji, zarezerwujemy małą salę. Szczerze mówiąc, też uważam, że te weselne obrzędy to przeżytek. Po co komu oczepiny, skoro teraz żadna dziewczyna nie chce pierwsza tego welonu złapać, bo się najpierw wybiera na studia. Ale termin u księdza trzeba zaklepać, ponieważ potem będzie trudno o dobrą datę… – Tato, nie zrozumiałeś – powtórzyłam z naciskiem. – My nie chcemy ani wesela, ani ślubu. Kochamy się, przysięgliśmy sobie, że zawsze będziemy razem, i to nam wystarczy. Jeżeli zechcecie zaprosić rodzinę z okazji narodzin naszego dziecka, będzie nam bardzo miło. Ale na żadne zapowiedzi nie będziemy dawać. Ojca zamurowało, a mama zrozumiała sytuację po swojemu. – Jeżeli pan Janek jest niewierzący, może być ślub jednostronny, też w kościele. Byłam kiedyś na takiej uroczystości i pan młody po prostu mówił trochę co innego, ale też bardzo ładnie to wyglądało. A może ty też nie chcesz kościelnego? – domyśliła się w końcu mama. – W sumie to jest prywatna sprawa sumienia. Jeżeli wybieracie tylko cywilny, trudno. Może tylko szkoda, żeście nas nie zawiadomili. Przynajmniej byśmy wam życzenia złożyli i wypili szampana… Spojrzałam na Janka, który chyba już nie wiedział, czy jest rozbawiony, czy raczej przerażony. Trzeba było to nieporozumienie natychmiast wyjaśnić do końca. – Nie, mamo. Nie o to chodzi… – zaczęłam. – Nie chcemy w ogóle żadnego ślubu. Jest nam dobrze, tak jak teraz… – To znaczy jak? – ojciec zrobił się cały czerwony na twarzy i przypomniałam sobie, że ma problemy z nadciśnieniem. – Bo na razie jest nijak. Co to w ogóle ma być? Chcecie żyć na kocią łapę? Na kartę rowerową?! A może wędkarską? – W konkubinacie, związku partnerskim… – próbowałam użyć fachowego określenia, ale z ojcem nie dało się już normalnie rozmawiać. Awantura trwała jeszcze z pół godziny a potem wyszliśmy Ja płakałam, a Jasiek próbował mnie uspokoić. – Jeżeli chcesz, jestem gotów odbębnić te formalności… – zaproponował. Nie chciałam. Byliśmy dwojgiem dorosłych ludzi i mieliśmy prawo do decydowania o własnym życiu. To nie znaczy, że nie podjęłam kolejnych prób. Pięć, może sześć razy starałam się podjąć rozmowę, ale po dwóch latach dałam spokój. Rodzice praktycznie zerwali z nami kontakty. Opatrzność zesłała moim rodzicom anioła w postaci siostry Zuzanny Tymczasem Zuzia, nasza córka, rosła jak na drożdżach, a ja wkrótce znów zaszłam w ciążę. Mieliśmy swoje sprawy i wystarczająco ciekawe życie rodzinne. Oczywiście, że było mi bardzo przykro. Zawsze kochałam rodziców, a moje dzieci miały teraz wychowywać się bez dziadków, nie znając naszych rodzinnych miejscowości, domów naszego dzieciństwa, tej rzeki i tego sadu nad rzeką. Gdybyśmy jednak ulegli, odebralibyśmy sobie coś jeszcze ważniejszego. To cudowne poczucie, że jesteśmy razem, ponieważ się kochamy, a nie dlatego, że coś dawno temu podpisaliśmy. Mijały kolejne lata. Nasze dzieci Zuzia i Mikołaj poszły do szkół, a potem ją skończyły. Chwilę potem była już matura. Przez te lata nie widywaliśmy rodziców, ani Jasia, ani moich. Owszem, czasem docierały do nas jakieś wiadomości, niektóre smutne. Dlatego, szesnaście lat po narodzinach Zuzi, byliśmy na pogrzebie ojca Janka. Tylko w kościele i na cmentarzu, ponieważ nikt nawet nie zaprosił nas do domu. Z kolei mój brat co jakiś czas przekazywał mi wiadomości od moich rodziców. Dzięki temu wiedziałam, kiedy mama zwichnęła obojczyk, a ojciec procesował się z kuzynem o działkę, a kiedy wichura zerwała im dach, przekazaliśmy im pieniądze, ale przez brata, tak żeby nie wiedzieli, że to od nas. Nasze dzieci miały zupełnie inne zainteresowania niż my. Mikołaj chciał być strażakiem, a Zuzia, która w dzieciństwie opiekowała się lalkami, jako dorosła osoba skończyła pielęgniarstwo. Poza stażem w szpitalu, pracowała jako wolontariuszka w hospicjum i w fundacji pomagającej niepełnosprawnym. Uważaliśmy, że daje z siebie czasem za dużo, kosztem prywatnego życia, zwłaszcza że szpital wojewódzki był ponurym i przygnębiającym miejscem z wiecznie zatłoczoną izbą przyjęć, przemęczonymi lekarzami i wiecznymi kolejkami na korytarzach. Wiadomość o udarze, którego dostał mój ojciec, dotarła do mnie z kilkudniowym opóźnieniem. Tata pracował w ogródku. Jakimś cudem doszedł do domu i tam dopiero się przewrócił. Przerażona mama, zamiast wezwać pogotowie, uznała, że będzie szybciej, jak sama zawiezie tatę samochodem na izbę przyjęć. Tam oczywiście był tłum i nikt nie miał czasu dla starszych ludzi, przerażonych i skulonych w kącie korytarza… Mijały minuty, wciąż były pilniejsze przypadki, a stan ojca błyskawicznie się pogarszał. I pewnie doszłoby do tragedii, gdyby nie młoda pielęgniarka, która zainteresowała się ojcem, wypytała, co się dzieje, rozpoznała udar i natychmiast zorganizowała wózek. Sama zawiozła ojca do lekarza dyżurnego, krzycząc, że jeśli natychmiast się nim nie zajmie, będzie za późno na ratunek. Starszy doktor był zły, że pielęgniarka się wymądrza, ale jej posłuchał. Diagnoza pielęgniarki okazała się trafna, a interwencja nastąpiła dosłownie w ostatniej chwili. Ojca czekała długa rehabilitacja, ale jego życiu już nic nie zagrażało. Młoda pielęgniarka przez wiele dni przychodziła na salę, gdzie przebywał ojciec, dopytywała o samopoczucie, cierpliwie tłumaczyła mojej mamie, co powinni robić w domu, żeby mąż szybciej wrócił do sprawności. Oboje byli bardzo wdzięczni i uważali, że opatrzność zesłała im anioła w postaci cudownej siostry Zuzanny. Tak. Podejrzewam, że już dawno się domyśliliście. Tą czujną pielęgniarką była nasza córka. Dziadków widziała tylko na zdjęciach z mojego dzieciństwa, młodszych o jakieś trzydzieści lat, więc oczywiście nie mogła ich rozpoznać. A to, że na szpitalnej karcie było takie samo nazwisko jak moje? To akurat jedno z najpopularniejszych nazwisk w Polsce, dlatego swego czasu zadbaliśmy, żeby dzieci nosiły nazwisko Janka. A jednak… Być może jakiś niezrozumiały instynkt, jakiś szósty zmysł, sprawił, że na zatłoczonej izbie przyjęć Zuzia zwróciła uwagę właśnie na tego starszego pana i jego żonę. Zawiadomiona przez brata, kilka dni po tym, jak tata wylądował w szpitalu, zdecydowałam się do niego pojechać. Zdenerwowana znalazłam właściwą salę. Jak się spodziewałam, była tam mama, która nie odchodziła praktycznie od łóżka taty. Nie mam pojęcia, jak potoczyłoby się to spotkanie po latach, gdyby nie to, że dosłownie chwilę potem do sali wmaszerowała moja córka, a twarz mamy natychmiast pojaśniała w uśmiechu. – To nasza kochana pani Zuzanna… – szepnęła z przejęciem. Następna godzina była trochę jak odcinek łzawego serialu Nie będę opisywać szczegółów, bo to sprawy osobiste… Ważne jest to, co dzieje się teraz, czyli dwa lata po tamtym zdarzeniu. Ojciec doszedł do siebie. Ma jedynie lekki niedowład w lewej nodze, ale poza tym funkcjonuje normalnie. Zrozumiał też swój błąd sprzed lat i zapragnął go naprawić. Razem z mamą robią wszystko, żeby nadgonić stracony czas bez wnuków. Zuzia i Mikołaj, choć przecież dorośli, są bardzo szczęśliwi, że jednak mają dziadków. Ja mam trochę wyrzutów sumienia, ponieważ myślę, że dawno temu może zbyt łatwo się poddałam. A przecież tych dziecięcych wakacji w sadzie nad rzeką nie da się już nijak odzyskać. Na szczęście ojciec przepisał dom i sad na Zuzannę, więc mam nadzieję, że któregoś roku tę głupią lukę w latach załata następne pokolenie. Czytaj także:Teść wystawił na stół wódkę. Byłem zgorszony, że planuje pić przy 3-latkuEdyta płacze, że rozwiodłam ją z mężem. A ja tylko zgodziłam się być jej świadkiem w sądzieByły mąż zabawiał się z kochanką, a ja wypruwałam sobie żyły, by utrzymać synów
Koty lubią podgryzać rośliny w naszych domach. Niestety niektóre z nich mogą być dla kotów trujące. Na szczęście jest też długa lista roślin doniczkowych, które dla kotów są całkowicie bezpieczne. Dla wszystkich tych, którzy pragną zdrowia swoich zwierząt przedstawiamy listę 35 roślin doniczkowych, które są bezpieczne dla kota. Po ich zjedzeniu, Twojemu pupilowi nic się nie stanie, a bliskość niektórych roślin z tej listy może mieć na kota wręcz dobroczynny wpływ! Jakie rośliny są bezpieczne dla kota?! Jako właściciele kotów domowych dbamy o to, aby były one zdrowe i bezpieczne. Czasami jednak niebezpieczeństwo może pochodzić z najmniej nieoczekiwanych miejsc. Popularne rośliny doniczkowe, takie jak draceny, skrzydłokwiaty lub aloesy, po zjedzeniu mogą zaszkodzić kotom. Objawy zatrucia mogą być różne - od wymiotów do drgawek lub arytmii serca. W ciężkich przypadkach spożycie toksycznych roślin może nawet doprowadzić do śmierci zwierzęcia! Na szczęście do wyboru mamy wiele gatunków roślin doniczkowych, które nie powodują zatrucia pokarmowego u kotów, a jednocześnie są łatwo dostępne w centrach ogrodniczych i kwiaciarniach. Wśród nich znaleźć możemy między innymi rośliny pięknie kwitnące, takie jak: falenopsis, fiołek afrykański, passiflora, bromelie, stefanotis lub szlumbergera. Do wyboru mamy też rośliny doniczkowe, które doskonale oczyszczają powietrze w mieszkaniu. Dzięki temu oprócz bezpiecznej dla kota zieleni, zapewnimy wszystkim domownikom czyste i zdrowe powietrze. Takimi roślinami są nefrolepis, zielistka, asparagus, palma areka oraz chamedora. Niektóre koty lubią wylegiwać się wśród zieleni i ukrywać wśród liści. Można zapewnić im fantastyczną atrakcję, uprawiając w domu wysokie i gęsto ulistnione rośliny, np. araukarię, nolinę, ktenante, fatsję lub dizygotekę. Ocierając się o nie, kot nie będzie narażony na podrażnienia skóry i nie zatruje się ich sokiem w przypadku zjedzenia ich liści. W małych mieszkaniach na parapetach bez obaw można uprawiać fitonię, trzykrotkę, begonię królewską, doniczkowego bambusa, peperomię i pileę. Rośliny bezpieczne dla kota to również takie, które nie mają kolców ani cierni, mogących pokaleczyć pyszczek lub utkwić zwierzęciu w przełyku. Dlatego, jeżeli uwielbiamy kaktusy, szczególnie te z długimi kolcami, starajmy się uprawiać je w trudno dostępnych miejscach. Bezpiecznymi dla kota sukulentami są: grubosz, eonium oraz inne gatunki należące do rodziny gruboszowatych (Crassulaceae). Warto wiedzieć!Rośliną, którą warto wprowadzić w domu z kotem, jest juka. Działa ona oczyszczająco na układ moczowy i wątrobę kota. Dzięki niej zapach kocich odchodów stanie się mniej intensywny. Ma też działanie przeciwbólowe, przeciwzapalne i przeciwskurczowe. Co ciekawe, ekstrakty z juki dodawane są do niektórych suchych karm dla kotów. Pamiętajmy jednak, że nawet nietoksyczne rośliny mogą powodować rozstrój żołądka i wywoływać wymioty, jeśli kot zje ich zbyt dużo. Każdy kot może być też uczulony na jakąś roślinę. Również leki, które zażywa kot, mogą wpływać na reakcję jego organizmu na różne, zjedzone przez niego rośliny. Jeśli zauważysz, że Twój kot zachowuje się nietypowo po zjedzeniu liści jakieś rośliny, natychmiast skontaktuj się z weterynarzem. Delikatne wymioty to jednak jeszcze nie powód do niepokoju, ponieważ kot w ten sposób po prostu oczyszcza żołądek. Uwaga! Aby rośliny uprawiane w domu, nie stanowiły zagrożenia dla kota, nie można spryskiwać ich preparatami nabłyszczającymi oraz chemicznymi środkami ochrony roślin, które mogą zalegać na liściach. Jeśli kot zje fragment takiej rośliny, może to mieć dla niego tragiczne konsekwencje. W miarę możliwości należy stosować naturalne, nietoksyczne preparaty do oprysku roślin. Pełne zestawienie gatunków roślin doniczkowych bezpiecznych dla kota, zamieszczone zostało w tabeli. Pod tabelą znajdziesz link do wersji, którą możesz zapisać na komputerze lub wydrukować :-) Pobierz tę tabelę w wersji do wydrukowania: Zestawienie roślin bezpiecznych dla kota (PDF) Listę roślin bezpiecznych dla kotów opracowano na podstawie: Animal Poison Control - Toxic and Non-Toxic Plants List Przeczytaj również: Rośliny doniczkowe trujące dla kota. Tych kwiatów trzeba się wystrzegać! Każdy właściciel kota wie, że te niezależne zwierzęta mają zwyczaj chodzenia po parapetach i podgryzania roślin doniczkowych. Nie każdy jednak zdaje sobie sprawę, że może to skończyć się dla czworonoga tragicznie. Zobacz nasze zestawienie, których kwiatów trzeba się wystrzegać, jeżeli masz w domu kota, oraz jakie mogą być objawy zatrucia. Więcej... Kwiaty doniczkowe do pokoju dziecka Kwiaty doniczkowe dobrze prezentują się w naszych mieszkaniach i mogą pozytywnie wpływać na nasze samopoczucie. Wiele z nich nawilża i oczyszcza powietrze. Wybierając kwiaty doniczkowe do pokoju dziecka musimy jednak pamiętać o bezpieczeństwie naszych pociech i unikać roślin, które mogły by dziecku zaszkodzić. Zobacz jakie kwiaty do pokoju dziecka będą najlepsze! Więcej... Kwiaty doniczkowe do sypialni - nawilżające i oczyszczające powietrze Kwiaty doniczkowe uprawiane w domu wprowadzają miły, naturalny akcent, uspokajają nerwy i posiadają wiele pozytywnych właściwości. Jako kwiaty do sypialni warto wybrać te, które posiadają walory terapeutyczne, nawilżają i oczyszczają powietrze, są korzystne dla naszego zdrowia i samopoczucia. Poznaj najlepsze kwiaty doniczkowe do sypialni, a wśród nich rośliny nawilżające i oczyszczające powietrze! Więcej...
Czy kot powinien wychodzić na zewnątrz? Zdania ekspertów i opiekunów są podzielone. Jedni uważają, że to wciąż dzikie zwierzę, które potrzebuje wolności i dzięki spacerom jest szczęśliwe, inni, że na dworze może stać mu się krzywda i nie powinien opuszczać mieszkania. Z tą drugą opinią zgadza się behawiorysta Mieszko Eichelberger, autor cyklu "Kocie porady". Ostatnio rozliczał się z najpopularniejszymi mitami na temat kotów. Zaczynając ten temat jestem przekonany, że spotka się z oporem wśród wielu opiekunów kotów - często wywołuje gorące dyskusje ze względu na emocje, które mu towarzyszą. Już na samym początku chcę wyraźnie zaznaczyć: kot nie powinien wychodzić z domu bez nadzoru i bez kontroli opiekuna. Czemu? Ponieważ kot domowy nie jest kotem dzikim. Kot domowy, jak sama nazwa mówi, jest zwierzęciem, które powinno zamieszkiwać dom, ponieważ na przestrzeni wieków przyzwyczajono go do człowieka i do przebywania z też: Dzień Kota 2022. Niektóre futrzaki mają taki codziennie Masz problem ze swoim kotem? Skontaktuj się z nami: zwierzaki@ jest... szkodnikiem?Kot domowy jest drapieżnikiem, a jego najważniejszą potrzebą są zachowania łowieckie, czyli poszukiwanie, pozyskiwanie i zabicie ofiary, najczęściej wcześniej zamęczonej - taka ofiara jest dla kota smaczniejsza. Zaspokojenie tych potrzeb możemy jednak zapewnić w domu, przy okazji bez narażania na utratę życia innych zwierząt, ptaków. Pamiętajmy, że kot mieszkający z człowiekiem, zadbany, leczony, wykarmiony, często zabija dla zabijania, by zaspokoić instynkty łowieckie. Zagrożenia dla kota wychodzącegoCo czeka na kota, który opuści mieszkanie? Przede wszystkim spotkanie z człowiekiem. Oczywiście może trafić na przyjazną osobę, niestety zbyt często słyszymy o znęcaniu się nad zwierzętami, więc nie wierzyłbym otoczeniu. Poza tym spotkanie z innym zwierzęciem: psem, kotem, kuną, lisem, a to wiąże się z prawdopodobieństwem zadrapań, skaleczeń, a nawet śmiercią. Grożą mu także choroby zakaźne, jak białaczka czy FIV (wirus niedoboru immunologicznego kotów). Realne są również pchły, robaki lub zarażenie narażony jest także na kontakt z wszelkimi chemikaliami, przez które może stracić życie. Oprócz tego może go potrącić samochód, ktoś kopnąć lub postrzelić z wiatrówki... Niestety, takie sytuacje mają jest też coś, co stoi w zgodzie z genami kocimi: upolowanie ofiary. Kot polujący na mysz, gryząc ją i próbując zjeść, jest narażony na zatrucie i w konsekwencji na wielogodzinną śmierć. Krzywdę zrobić mu może również trutka na szczury. Kot przydatny w mieście - czy na pewno? Kot domowy jest gatunkiem inwazyjnym i naturalnie nie występowałby na terenie Polski, gdyby nie człowiek. Uważa się, że kot chroni miasto przed gryzoniami, jednak istnieją badania, które wskazują, że jego obecność nie ma wpływu na ograniczenie gatunków szkodliwych dla człowieka (powołuję się na: "Impact of predation by domestic cats Felis catus in an urban area" Philip Amy J. Bentley, Rachel J. Ansell Stehen Harris). Natomiast, według różnych badań, właśnie koty mają realny wpływ na ograniczanie populacji ptasiej (powołuję się na: "The impact of free-ranging domestic cats on wildlife of the United States" Scott R. Loss, Tom Will & Peter P. Marra).Kot nie powinien być sposobem na gryzonie w mieście - niech tym problemem zajmie się nauka i chemia. Żyjemy w XXI wieku, nie potrzebujemy średniowiecznych metod w postaci kotów mieszkających przy spichlerzach. Każdemu miłośnikowi kotów powinno zależeć, by zniknęły z ulic i bezpiecznie spędzały z nami czas w czterech ścianach. Pamiętajmy również, że głównym czynnikiem regulującym liczbę gryzoni jest dostępnośćpokarmu - jeśli nie chcemy szczurów, prostym rozwiązaniem jest także: Rośnie problem z gryzoniami w Trójmieście. Winne przekarmione koty? Podnoszona często w dyskusjach teoria, że koty to natura i muszą wychodzić, bo przyroda to ich naturalne środowisko - nie jest wg mnie prawdziwa, a błędne myślenie wynika z wewnętrznych potrzeb człowieka. Niestety, łatwiej nam otworzyć okno i wypuścić zwierzaka, niż zająć się jego potrzebami, np. poprzez regularną zabawę. Zapewniam jednak, że jest to możliwe. Imprezy dla zwierzaków lub ze zwierzakami w maju i czerwcu? Tu znajdziesz wszystkieCzy istnieje alternatywa?Powinniśmy przede wszystkim zająć się kocią aktywnością w domu, zadbać o jego aktywność fizyczną i psychiczne "zmęczenie". Pomoże nam w tym wędka, piórka, różnego rodzaju zabawki i odpowiedni mięsny posiłek. Możemy także rozbudować przestrzeń za pomocą drapaka, półek i kryjówek. Jeśli kot ma wielką potrzebę wyjścia, zbudujcie mu wolierę, ogrodzenie na działce lub wyprowadźcie na spacer na smyczy. Zawsze zastanówcie się nad wypuszczaniem kota z domu, nawet na balkonie zapewnijcie mu bezpieczeństwo (np. osłaniając siatką, aby zwierzak nie wyskoczył, goniąc za ptakiem). Możliwości jest wiele, ale jeśli nie mamy pewności, że kotu na zewnątrz nic nie grozi, dla jego dobra pozwólmy mu zostać w domu.
nie może być na kocie